Peter Hunt zmontował "DOKTORA NO", "POZDROWIENIA Z MOSKWY", "GOLDFINGERA"...widać uznano, że bezbłędny montażysta będzie także umiał nakręcić film...
nie umiał
"W TAJNEJ SŁUŻBIE JEJ KRÓLEWSKIEJ MOŚCI" jest może pomysłowy, ale przy tym nudny, zrobiony przyciężką ręką i nie jest to wina aktora, a to jego posądzano o porażkę filmu. Winę ponosi Hunt. Ten nakręcił MELODRAMAT zamiast filmu szpiegowskiego... no cóż jako taki się sprawdza...
Nie zgadzam się. Nie znajduję wady w tym, że reżyser nie powtarzał po filmach Younga czy tym Hamiltona, tylko stworzył coś nowego, w interesującą intrygę wplatając (świetnie zresztą rozwiązany) wątek melodramatyczny (a samego melodramatu w żadnym razie nie dyskryminuję jako gatunku filmowego). Reżyser był ograniczony przez powieść i scenariusz, więc i z tych względów ciężko go posądzać o takie czy inne wątki w filmie. Film sprawdza się zarówno jako melodramat (no, ściślej film szpiegowski/sensacyjny z elementami melodramatu), jak i pełnoprawna część serii. Daję mu 8/10 i jest to w tej chwili moim zdaniem najlepszy z Bondów (które wciąż powtarzam), a dwie pierwsze części Younga plasują się tuż za nim.
Pozdrawiam
A ja nie popieram, zgodzę się z autorem wątku, że więcej jest tu melodramatu niż Bonda. Nie pomaga też drewniany Lazenby, który może i prezencję ma dobrą, ale nic poza tym.