Hiszpański arystokrata Don Baltazar (Alain Delon) szykuje się do ślubu z Phoebe. Jednak w dniu uroczystości dochodzi do tragicznego wypadku, w wyniku którego ginie oficer kawalerii amerykańskiej. Oskarżony o tę zbrodnię Don Baltazar musi, przebrany za kowboja, salwować się ucieczką do Teksasu. I tam jednak nie zazna spokoju, bo to tereny wyjątkowo zagrożone najazdami wojowniczych Indian z plemienia Komanczów...
Prawda, że opis fabuły brzmi poważnie? Ale nie dajmy się zmylić. „Teksas po drugiej stronie rzeki” to przede wszystkim komedia, i to komedia, trzeba przyznać, naprawdę przedniej klasy. Bohaterowie sypią zabawnymi tekstami, jak z rękawa („Dla nas, osadników, zdrowe, młode i piękne kobiety są najcenniejsze, oczywiście poza bydłem”, „- Czym jest życie bez honoru? - A czym jest honor bez życia?”, „- Skończyła mi się amunicja!- To krzycz Pif-paf!” i wiele innych), akcja pędzi na złamanie karku, sytuacje są coraz bardziej absurdalne, a twórcy drwią sobie z westernowych schematów.
Trzeba oddać też, że idealnie dobrano odtwórców głównych ról: Dean Martin doskonale sprawdza się w roli cynicznego i przebiegłego, ale w gruncie rzeczy szlachetnego starego wyjadacza z Dzikiego Zachodu, natomiast Alain Delon jak nikt inny pasuje do roli arystokraty i „łamacza” niewieścich serc. Bardzo dobry duet, a tylko niewiele ustępują im Rosemary Forsyth w roli Phoebe i rewelacyjny Joey Bishop w roli indiańskiego kumpla Martina – Kronka.
Można psioczyć na ten film, ale ogląda się go znakomicie.